Recenzja filmu

Yamato (2005)
Jun'ya Satô
Shidô Nakamura
Takashi Sorimachi

Widokówka ze starej, militarystycznej Japonii

Wojenna superprodukcja, czyli nowoczesne kino batalistyczne na światowym poziomie. Epopeja Sato nie stanowi jednak przykładu stuprocentowego filmu wojennego. Reżyser poszedł bardziej w konwencję
Wojenna superprodukcja, czyli nowoczesne kino batalistyczne na światowym poziomie. Epopeja Sato nie stanowi jednak przykładu stuprocentowego filmu wojennego. Reżyser poszedł bardziej w konwencję historycznego dramatu obyczajowego, kładąc znaczący nacisk na portret Japończyków z czasów wojny na Pacyfiku. Sekwencji walki jest stosunkowo niewiele, patrząc na długość całego obrazu, trwającego bite dwie i pół godziny. Mimo to nudą nie wieje, a to głównie za sprawą doskonałego odtworzenia realiów minionych lat, jak i sprawnego przybliżenia ducha dawnej Japonii, Japonii epoki militaryzmu ery Showa. Pierwszy aspekt od razu zwracający uwagę i powodujący zaciekawienie to pokazanie głównego bohatera opowieści, superpancernika Yamato. Okręt o wyporności 72 tysięcy ton, o długości 265 metrów i szerokości ponad 30. Kolos, nie mający sobie równych. Takiej klasy jest też metoda odwzorowania okrętu. Technologie komputerowe poszły w parze z budową gigantycznej makiety pancernika, tworząc niespotykanie, może poza Hollywood, udaną syntezę. Nie ma sztuczności, wszystko jak na tacy, doprawdy oglądamy perfekcyjne efekty specjalne. W batalistycznym kinie japońskim w dobie nowoczesności nareszcie zerwano z przegniłą konwencją wykorzystywania miniatur. Co do samych ujęć nalotów lotnictwa morskiego, animacji wybuchów, wzbijających się morskich fal oraz na pierwszy miejscu absolutnie genialnych kadrów jakby wyjętych z historycznych fotografii (widok z powietrza na walczący i płonący okręt, perła, cudo odwzorowania detalu) zastrzeżeń nie ma. Osobiście jednak zdziwił mnie fakt, iż mimo kolosalnego budżetu znalazły się powtarzane części materiału. Samoloty zrzucały torpedę dokładnie identycznie jak we wcześniejszej sekwencji, nawet czasami otrzymywały identyczne trafienia. Cóż to jednak znaczy przy wielce pasjonującym fresku! Sato już na początku prezentuje ciekawe rozwiązanie. Wprowadza nas jak kadetów na pokład superpancernika. Wraz z nowicjuszami oglądamy w promieniach słońca lśniący pokład, ogromne nadbudówki czy ćwiczenia, sposobem nakręcenia przywołujące na myśl kroniki z wojny. Idziemy labiryntem stalowych korytarzy, zaglądamy do garkuchni okrętowej, do wnętrza wieżyczki artyleryjskiej. Zabiegiem będącym istną gratką dla pasjonatów historii są scenki szkolenia. Dynamiczne ruchy, podawanie pocisków w piekielnie gorącej temperaturze, w ciasnocie pomieszczeń, tłumaczenie obsługi sprzężonych karabinów przeciwlotniczych - pasjonujące! Jako pasjonat historii II wojny światowej ze zdumieniem i przyjemnością napawałem się widokiem okrętu i jego życia. Wydarzenia, marynarskie życie ujęto bardzo statycznie. Akcji praktycznie nie ma, są tylko sporadyczne bitwy morskie. Całość wypełniają rozmowy, przesiąknięte nastrojami i ideami tamtych dni. Taka konstrukcja może niestety momentami wydawać się nużąca, zwłaszcza gdy wysłuchujemy bohaterskich frazesów. Prawdziwy, malowany krwią i znamieniem piekła obraz bohaterów dostajemy w scenach starć. Mordercza batalia, masakra, bryzgająca na ściany krew, pourywane kończyny, płacz i szaleńcza złość - wszystkie emocje otrzymujemy dopiero w chwili ostatecznego unicestwienia, piorunującego może nie smutkiem, ale na pewno geniuszem realizacyjnym dającym wstrząsające doświadczenie. Szkoda tylko, że w kapitalnej podróży zakamarkami okrętu nie ma miejsca na wnętrze wież ogromnych dział 460 mm, symbolu potęgi pancernika. Za duże koszty? Nie wiem, ale tego obrazu w "Yamato" bardzo brakuje. Rzeczywistość lat 40' sfilmowano w ujęciu jak najbardziej wiarygodnym. Stary kraj, ideały, jakie rządziły umysłami marynarzy, subtelny tragizm rodzin poległych ojców i synów, świadomość klęski i nieuchronnej zagłady - te wszystkie elementy tworzą monolityczną panoramę dziejów. Duża zasługa w tym zarówno świetnego aktorstwa jak i scenografii i kostiumów. W rezultacie oglądamy bardziej porządnie zmajstrowaną historię życia marynarzy niż epickie krwawe walki. Wyeksponowano skrajnie nacjonalistyczne idee rządzące ówczesnymi umysłami, istniejące obok opisywanej tragedii. Kontrast nie służy w filmie Sato jako środek obrazoburczej refleksji negującej militarystycznego ducha nihonjinron, wręcz przeciwnie, z całą konsekwencją buduje mit cudownej Japonii. W scenie przed bitwą nie bez powodu przywołano dzieje wielce wojowniczych prowincji Satsuma i Choshu, opierających się wpływom zachodnim w ojczyźnie. W odniesieniu do misji Yamato stanowi to czytelną metaforę - nowoczesna, powojenna Japonia jest zdominowana przez Zachód. Tęsknota za nacjonalizmem. Z uporem godnym najwspanialszego samuraja artylerzyści giną na placu boju, zamiast ratować się. Ten heroiczny aspekt to jednak nie propaganda a prawda historyczna, tak głęboko wpisana w kodeks bushido. Admirał Ito na pytanie, co różni etos rycerski od bushido, odpowiada: "Rycerze walczą o chwałę doczesną, o sławę dla siebie. Samuraje giną w imię wyższej idei, chcą osiągnąć sławę przez poświęcenie". Trudno o lepsze podsumowanie warstwy ideowej. Zgoda, nie ma typowej nachalnej propagandówy w scenach z przeszłości. A w narracji współczesnej? Finał - salutując hołd podwodnej trumnie pancernika oddają dumnie trzy pokolenia Japończyków. Nie należy wymagać, by stosunek filmowców był obojętny czy antynarodowy, więc na taki podniosły patetyzm spoglądać trzeba z przymrużeniem oka. Artystycznie dzieło Sato wypada zręcznie i pięknie w warstwie wizualnej. Obserwujemy świetną pracę kamery, wspaniałe nasycenie barw. Do tego dołącza unikalna symbolika spadających kwiatów sakury, uosobienia poświęcenia kruchego życia pokolenia kamikaze czy lekkiego opadu śnieżnego puchu, nawiązującego do tradycyjnego dla sztuki japońskiej synonimu tragedii, elementy estetyczne bardzo przemyślane i subtelne. Aktorsko "Yamato" prezentuje się mistrzowsko i charyzmatycznie, ale przede wszystkim bardzo naturalnie i wiarygodnie. Uwagę przykuwa kreacja Shido Nakamury, filmowego Uchidy. Kwintesencja samurajskości, modelowy Japończyk, zagrany z pociesznym zacięciem, kapitalną inwencją gestu, słowa i myśli. Młodzi aktorzy nie odstają poziomem, a występ weterana Tatsuyi Nakadai cieszy oko. Muzyka Joe Hisaishiego nieco rozczarowuje brakiem oryginalności i nadmierną podniosłością. W porównaniu z wybitnymi dokonaniami artysty ten soundtrack nie znaczy nic, jest schematyczny. "Yamato" - zręczna plecionka kina wojennego z kadrowaniem portretu dziejowego Japonii, to materiał na ciekawy seans, wciągającą podróż sentymentalną w czasie. Jedna z najbardziej udanych produkcji kasowych w Kraju Kwitnącej Wiśni, prezentująca wysoki poziom artystyczny. Satysfakcja ogromna, ale tylko dla kinomana wytrwałego.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Zrealizowany za 14 milionów dolarów japoński film wojenny "Yamato", to historia ostatnich miesięcy... czytaj więcej
Dominik Kubacki

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones