LISTY Z IWO JIMY to lepsza część niezwykłego, konceptualnego dyptyku wojennego Clinta EAstwooda. O ile SZTANDAR CHWAŁY (7/10) był mna wskroś hollydwoodzką rzoprawą z bohaterskim mitem - o tyle LISTY to kino zupełnie nie w stylu twórców z USA. DRUGA częśćdyptyku to kino bardziej orginalne i bardziej spójnie myślowo. Film jest mniej efektowny wizualnie, ale bogatszy na płaszczyźnie psychologicznej. LISTY Z IWO JIMY to inteligentna manifestacia humanistycznej postawy i swoisty antywojjenny głos. Eastwood zrobił amerykański film w którym nei za częśto padają angielskie słowa, a styl realizacji przypomina największe dzieła Kurosawy. Tu brawa dla twórcy BEZ PRZEBACZENIA za próbe zrozumienia japońskiej kultury i tamtejszych życiowych postaw. Do tego mamy tu świetne zdjęcia, ciekawą muzykę. Nie można zapominać o genialnym aktorstwie Kena Watanabe oraz Kazunari Ninomiya. Wojenny dramat Eastwooda ogląda się do końca z zapartym tchem.
SZkoda, że w rozdaniu Oscarów AD 2007 mimo licznych nominacji dyptyk Eastwooda nie doczekał się deszczu nagród Akademii. Mimo to warto zapoznać się z tymi produkcjami.
Podpisuję się pod tym co napisał przedmówca obiema rękami, z tą tylko różnicą, że wystawiam temu filmowi notę nieco wyższą - 9/10.
Kilka scen na długo zapadnie mi w pamięć...
Na mnie ten film wywarł o wiele większe wrażenie niż "Sztandar chwały". "Listy z Iwo Jimy" pokazują bezsensowność wojny. Ludzie nie wiedzą za co, tak naprawdę mają ginąć. W końcu wrogiem też jest człowiek. Po co zabijają się nawzajem? Na pewno ten film z Amerykanów "Listy..." robią ludzi bez litości. Gdyż jest scena, gdzie Amerykanie zabijają jeńców. Japończycy wprost przeciwnie. Do tego świetny Ken Watanabe. 9/10.