Przynajmniej o klasę lepszy od "Sztandaru chwały" - ciekawszy, bardziej angażujący emocjonalnie. Eastwood miał kapitalny pomysł, aby zrealizować film opowiadający o tychże samych wydarzeniach, ale z perspektywy Japończyków. Oczywiście i tutaj nie zabraknie pewnej dawki hollywoodzkiego rozbuchania i patosu, jednak "Listy" - pomimo wszelkich (i raczej drobnych) mankamentów potrafią autentycznie poruszyć. Tym większe należy się uznanie, gdy zwrócić uwagę na fakt, że cały film został nakręcony w ojczystej mowie aktorów - bariera językowa mogła zaprzepaścić całe przedsięwzięcie. Widowisko, ale z tych "zdrowych", gdzie to, co widowiskowe, jest jedynie dodatkiem do właściwej treści. Zdecydowanie warto.